wtorek, 13 listopada 2012

Czekając na Godota...

O psia matko. Jak dawno mój pan nic nie napisał o mnie i o moich letnich przygodach. Przecież już mamy późną jesień! Co prawda to trochę on był zapracowany, w końcu kończył budowę naszego nowego domku, ale za to okropnie zaniedbał mojego bloga, że aż strach się pokazać na wsi. Jak tylko wyjdę na spacer, to wszystkie psy zaraz mnie obszczekują i wypytują się i co, i co dalej. Co z moją przyszła niedoszłą złocistą retriverką - Lorą? A mówiłem jemu, żeby jeszcze nic o niej nie pisać. Ale on rzekomo jest ten mądrzejszy.... Chyba jednak mądrzejszy inaczej... Hłe, hłe, hauuuu. Lora. Jakie piękne imię. Hmmm... Aż idzie zwariować...
Trochę w głowie mi się kręci na samo wspomnienie tej pięknej suczki. To jest prawdziwa blond piękność  Sami popatrzcie.
Ale kiedy podeszła na spacerze ze swoim panem do mojego ogrodzenia, to trochę kręciła nosem. Dziwne. Ale to kokietka...
No ale sami wiecie. Te kobiety... A może użyłem złego dezodorantu? Chyba jednak nie będę wycierał sobie sierści obok mrowiska. Może nie lubi zapachu mrówek. 
Mój pan mówi, że nie mam u niej jednak szans. Bo to damulka z Warszawy... Że sprowadzi mi inną, równie piękną, nową koleżankę. Zresztą, sam widziałem, że moja pani ciągle siedzi na forach adopcyjnych dla biednych piesków. Takich, jakim ja do niedawna byłem. Ale chyba rzeczywiście jest coś na rzeczy. I może będę miał jednak nową koleżankę do towarzystwa. Bo na razie to tylko czekam, czekam i czekam. Niemalże jak na Godota. I im bardziej czekam, tym bardziej czuję się samotny. Niech mi ktoś pomoże...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz