niedziela, 15 kwietnia 2012

Spacer w pochmurną niedzielę

Tak. dzisiaj byłem z panem na wspaniałym, długim spacerze. Co prawda, trochę padało, ale dało się wytrzymać. Poszliśmy razem nad drugie jezioro Tarczyńskie. Od domu to będzie jakieś 2-3 kilometry, idąc przez łąki, las i chaszcze. Ale spacer był wyborny. No może w tym lesie, albo jakiejś cholernej puszczy, trochę zbyt ciemnej jak dla mnie, było, brrrr, ... strasznie. Ale miałem za ogonem pana, więc mogłem iść dalej.


Z każdej strony coś skrzeczało, szczekało, kwiliło, hałasowało. Co za dziwne miejsce. A nic nie widać. Mój, trochę przygłuchy chyba pan, nic sobie z tego nie robił i parł ciągle do przodu. A mnie się kark jeżył!

 Te ciemne jodły... brrr. Po co takie rosną. A może lepsze byłyby brzozy?
 No, nareszcie jezioro Tarczyńskie. Trochę tu ... pusto...
A tam daleko, daleko, aż pod drugim brzegiem pływa sobie aż 64 sztuki łabędzi. Policzyliśmy je razem z panem. Jaka szkoda, że ten lub ta, samotny/a łabędź na naszym jeziorze, obok naszego domku, nie ma jeszcze partnera. Podobno, łabędzie łączą się w pary na całe życie. A może on/ona straciło partnera? To by była wielka szkoda. Miejmy nadzieje, że odnajdzie się zguba. Będę to obserwował.
 A to jest twardy dowód na obecność wiosny!
Ciekawe, co dzisiaj będzie na obiad? Hau, hau...

2 komentarze:

  1. Hallo Hans! Aż mi się włos zjeżył na plecach, gdy czytałam o Twoich dzisiejszych przejściach! Ci Duzi, to naprawdę są bez pojęcia, aby tak się pchać między krzaczory! Myślą, że jak się ma 4 łapy, ogon i trochę zębów, to STRASZNE COŚ czające się zapewne za drzewami, nie wylezie! Mam dla Ciebie radę. Namów Dużego na przygarnięcie jakiegoś futrzaka. We dwoje zawsze będzie raźniej.
    Pozdrawiam serdecznie, chociaż jako rasowa, dystyngowana kotka, w zasadzie nie przepadam za psami, ale jakoś Ciebie polubiłam. Noż sama nie wierzę że to napisałam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma sprawy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zresztą, michą rządzi mój pan. I nie mam wyjścia. A w zamrażarce, leży sobie pół serca wołowego. Mniamu, mniamu. Aż slinka leci. Bo jak długo można lecieć na jakiś bubkach kozich m-ki Chappi, czy jakoś tak. A co do nowej laski, to podsłuchałem kiedyś rozmowę pana i pani i coś kombinują w tym temacie. Pożyjemy, zobaczymy. Może się trafi jakaś lwica. Tak samo co do kotów. Muszę ćwiczyć wzrost tolerancji do tych insektów. W końcu lipca ma być desant niejakiej Buby vel Bubastis, kotki perskiej poczochranej szylkretki. I niestety muszę się do tego czasu przestawić, bo inaczej ręka, noga, mózg na ścianie, młodsza panienka mnie wyeksmituje na amen. Czyli nie ma żartów. No to narka. Pozdrawiam hau, hau...

    OdpowiedzUsuń